„4 marca – imieniny Kazimierza – to największe święto wszystkich historycznych ogniskowców. Historycznych, tzn. tych, którzy osobiście doświadczali obcowania z Nim. Spotykają się w to święto co roku, bo czują wewnętrzną potrzebę właśnie wtedy odwiedzić swój dom.
„Ognisko jest nam przecież drugim domem” – tak śpiewali w młodości i tak śpiewają dzisiaj.
Kim był Kazimierz Lisiecki dla Warszawy, skoro Jego nazwisko widnieje na piątym miejscu w plebiscycie „Gazety Wyborczej” i Telewizji WOT (2000 r), na warszawiaka stulecia? Najprościej rzecz ujmując – był Wielkim Wychowawcą. Całe życie poświęcił dzieciom, a ściślej – chłopcom, których pełno było na warszawskich ulicach.
Urodził się 9 lutego 1902 r w Żbikowie (obecnie dzielnica Pruszkowa). Był szóstym dzieckiem w rodzinie stolarza kolejowego. W czasie I wojny osierocony przez matkę, znalazł się w bursie RGO przy Poznańskiej 15. To właśnie bursiacy, wdzięczni za okazaną pomoc, założyli w 1919 r. Akademickie Koło Przyjaciół Dzieci Ulicy. W tym akcie zawiera się jeden z fundamentalnych kanonów systemu wychowawczego „Dziadka”.
W latach 1919-23 zaczął studiować na Wydziale Pedagogicznym Wolnej Wszechnicy Polskiej, z półroczną przerwą na ochotniczą służbę wojskową w 1920 r. W latach 1924 – 25 odbył roczny kurs dla wychowawców przy Ministerstwie Opieki Społecznej. Prowadził drużynę harcerską, pracował w bursach, a potem w Gniazdach Sierocych Kazimierza Jeżewskiego. W 1928 r. pełnił funkcję dyrektora – wychowawcy w Towarzystwie Gniazd Sierocych. W latach 1927 – 31 był w Zarządzie Głównym Związku Zawodowego Wychowawców Polskich (przez dwa lata jako wiceprzewodniczący). W 1928 r. odbył podróż służbową do zakładów wychowawczych w Berlinie, Paryżu, Londynie i Wiedniu. Doświadczenie zdobyte w dotychczasowej pracy miało zaowocować niebawem.
„Oddaj innym to, co sam dostałeś. Nic ci się od życia nie należy tylko dlatego, że potrzebujesz. Na wszystko musisz zapracować”.
3 marca 1928 r. został zarejestrowany statut Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Ulicy. Powołał je do życia „Dziadek” z grupą przyjaciół. W paragrafie 3 zapisano: „Towarzystwo ma na celu roztaczanie moralnej i materialnej opieki nad dziećmi i młodzieżą, a w szczególności nad dziećmi ulicy; nad sprzedawcami i roznosicielami gazet itp.”. I tak powstały ogniska: na Hipotecznej 5, potem na Senatorskiej 29, Środkowej 9, Nowym Zjeździe 9 i Długiej 13 – to ostatnie w 1938 r. uroczyście otworzył prezydent RP Ignacy Mościcki. Powstały też ogniska w Łodzi, Grudziądzu i Toruniu. Pierwszymi ogniskowcami byli gazeciarze.
Okres dwudziestolecia międzywojennego kończy w 1939 r. największy w dziejach TPDzUl obóz we Fronołowie nad Bugiem, z udziałem 500 chłopców. Do tej tradycji wypoczynku letniego nawiązywano przez cały okres powojenny. Nawet Świder (powojenna baza rekreacyjna ognisk) był nad Bugiem. Obozy letnie to było nie tylko zdrowie, ale to również kilka tygodni intensywnego oddziaływania wychowawczego.
Ogniska warszawskie przetrwały okres okupacji. „Dziadek” i Jego najbliżsi współpracownicy potrafili zapewnić warunki egzystencji zbliżone do normalnych. Był strach, było biednie i ciężko, ale nikt nie był głodny, tworzyły się silne więzi, otwierały się pokłady sprytu i zaradności. Najstarsi trafili do konspiracji. Przybyło za to młodszych, bo rosła liczba tych, którzy potrzebowali opieki.
Z okresu Powstania Warszawskiego do legendy przeszło ognisko staromiejskie na Długiej 13. „Wykonywanie codziennych obowiązków przy huku pocisków i bomb, w ogniu i dymie pożarów nie było łatwe. My jednak normalność życia chcieliśmy zachować za wszelką cenę. Naszej działalności nie zamykaliśmy tylko w kole ogniskowym, bo ile osób otrzymało od nas pomoc, to i nie sposób obliczyć” – wspomina Stefan Sygowski.
2 września 1944 r. „Dziadek” z grupą wychowanków został wyprowadzony przez Niemców ze Starego Miasta i Warszawy. Zostawił za sobą gruzy ogniska na Długiej, a pod nimi zwłoki przysypanych ogniskowców i bliskich współpracowników.
„24 sierpnia zginęli od wybuchu bomby Stryjek Wesołowski, Wujek Karcz i kolega Genek Sulisz. Dziadek stracił trzech swoich dzielnych druhów, po których do końca życia w rocznicę ich śmierci trzymał nocną wartę” – wspomina Maria Karcz.
Powstanie i exodus ogniskowców ze spalonej stolicy do Giełzowa przeszły do legendy. Była to walka o przetrwanie, o egzystencję, o normalne życie, troska o siebie i kolegów, o całą ogniskową rodzinę. Była to próba charakterów, ale i próba skuteczności stosowanych przez „Dziadka” metod. Patriotyzm najwyższej próby, bo poprzez dążenie do normalności w tych jakże nienormalnych czasach, starano się ocalić zwykłe życie, kawałek przedwojennej Polski.
Lata powojenne były trudne, jak całe ówczesne życie. Oznaczały likwidację? TPDzUl i groźbę likwidacji ognisk. Ale jak zawsze, tak i wtedy, „Dziadek” zahipnotyzował parę życzliwych osób. Dzięki nim przetrwał, i przetrwały ogniska przy relatywnie niewielkich ograniczeniach. Zmieniły się zewnętrzne realia, okoliczności, uwarunkowania polityczne, ale pozostał ten sam kanon honoru, uczciwości i odpowiedzialności za własne życie.
Oryginalność systemu „Dziadka” przebiła się przez falę odwilży. 1 sierpnia 1956 r. został powołany przez ministra oświaty na stanowisko dyrektora naczelnego Państwowego Zespołu Ognisk Wychowawczych. 7 sierpnia PZOW otrzymał statut wiążący tradycję nowej instytucji z dorobkiem TPDzUl. To wtedy Marian Brandys, podejmując interwencję, pisał o „Dziadku”: „najwybitniejszy wychowawca, z jakim udało mi się w życiu zetknąć”.
„Dziadek” doczekał uznania, odznaczeń państwowych, otrzymał Order Uśmiechu, powołał, już w powojennych czasach, nowe ogniska (Świder – 1945, Muranów – 1957, Gdynia – 1959, ośrodek górski w Sopotni Wielkiej – 1959 oraz Starówka – 1964, z pięknym obiektem, specjalnie dla Niego zbudowanym, na ul. Starej 4).
W 1971 r. przeszedł na emeryturę, a zmarł 8 grudnia 1976 r.
Jego wychowankowie, pomni zasadzie „zwróć, co dostałeś”, powołali Towarzystwo „Przywrócić Dzieciństwo”.
4 marca, co roku, przychodzą do domu na swoje święto.